piątek, 1 lipca 2016

wolę... ludzi bardziej wysmażonych

Dzisiejsza notka ma dość specyficzny temat. Sam tytuł już na to wskazuję. Chciałbym poruszyć tematy wszystkim znane lecz nie zaprzestanę na jednym wątku. 

Po pierwsze: Hannibal Lecter. 

Mówi Ci to coś?
Oczywiście, że tak. Nawet jeśli nigdy nie czytałeś książki, oglądałeś filmu czy serialu. Wszyscy wiedzą, że był sobie gość, który smakował w ludzkim mięsie.
Ja nie oglądałem filmu. Żadnej części, ale mam zamiar to zrobić. Ostatnimi czasy wziąłem się za czytanie "Milczenia Owiec" i książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Pełna zawiłej psychologii pokazuję, że morderca nie musi być zaślepionym gniewem idiotą. Hannibal jest elokwentnym, inteligentnym człowiekiem, który czaruje ludzi swoimi słowami, a ponad to gustuje w ludzkim mięsie, z którym rozprawia się z finezją.
Nie powiem nic więcej na ten temat, bo powinieneś sam się przekonać jak to jest i wziąć się za czytanie. Poważnie. No chyba, że czytałeś to w takim razie gratuluję wyboru.

Po drugie: kanibalizm
Szukając wiadomości i zdjęć na ten temat natknąłem się na masę zadziwiających rzeczy. Jedną z nich była zupa z płodem...
Każdy, mam przynajmniej taką nadzieje, ma jakiekolwiek pojęcie na temat kanibalizmu. Wie na czym to polega. Więc chciałabym poruszyć tu kilka opcji, które nie są już tak oczywiste, a mogą okazać się interesujące:

җ  W Chinach lekarze z prowincji Shenzen, aby polepszyć ogólny stan organizmu jedzą i sprzedają w celach konsumpcyjnych abortowane dzieci, jako zdrowe jedzenie.

"Czwórka dziennikarzy pisma Eastweek podając się za lekarzy, poprosiła w kilku szpitalach miasta Shenzen o możliwość kupienia ludzkich płodów. W jednym z nich, jeden z lekarzy wręczył dziennikarce szklany pojemnik i powiedział; "Tutaj jest dziesięć świeżych płodów z aborcji dokonanych dzisiaj. Zazwyczaj zanosimy je do zjedzenia w domu, ale ponieważ nie jest pani w najlepszej formie, proszę je zatrzymać..." Lekarka z kliniki Luo Hu twierdziła, że płody są bardzo pożywne i jest na nie wielki popyt: Najbardziej poszukiwane są płody z pierwszych aborcji młodych kobiet, a najlepiej jeśli dziecko jest płci męskiej. Zwierzyła się, że w ciągu ostatniego pół roku sama zjadła ponad 100 płodów i dodała: "To są odpadki aborcji, jeśli ich nie zjemy, zostaną wyrzucone. Gdy je zjadamy, one już i tak nie żyją." Lekarz Dong Men Lao wyznał dziennikarzowi, że cena jednego płody jest uzależniona od jego wagi i wynosi od 10 do prawie 40 dolarów. Jest to cena o wiele niższa nić w klinikach prywatnych, gdzie żąda się nawet 300 dolarów za sztukę. Jego zdaniem najbardziej uzdrawiające własności ma płód 9-miesięczny i on przyjmuje zamówienia na takie ciała." 

Zwłoki dzieci z aborcji są więc używane w komunistycznych Chinach jako "dietetyczna nowość" dla zagwarantowania "silniejszego ciała i gładszej skóry".

җ  Istnieją również w internecie takie miejsca gdzie współcześni kanibale szukają pożywienia. Żerują na ludziach, którzy pragną być zjedzeni.





Po trzecie: Rzeźnik z Niebuszewa

Historia mniej znana i to właśnie ona natchnęła mnie do napisania tej notki. O zabójcy, u którego przewodził motyw kanibalizmu i co zadziwiające, o Polaku, który był mieszkańcem Szczecina. 

Józef Cyppek urodził się w Opolu w 1895 roku. Z zawodu był ślusarzem. W 1915 roku został powołany do wojska, gdzie w czasie służby stracił nogę. Dwa lata spędził w szpitalach, a jego nogę zastąpiła proteza. W tym czasie wstąpił do niemieckiej partii komunistycznej. Do Szczecina przeprowadził się w 1952 roku. Mieszkał na Niebuszewie, w mieszkaniu na parterze. Na początku towarzyszył mu młody mężczyzna o blond włosach, którego Józef przedstawiał jako swojego syna. Po niedługim czasie chłopak zniknął. 

,,W pokoju na kanapie leżały zwłoki Ireny, z odciętą głową, rękami, nogami i wyciągniętymi wnętrznościami. Ręce i jedno udo przy szafie. Wnętrzności – w wiadrze pod oknem. W kuchni na zlewie, krzesłach i drzwiach czerwone plamy – część nieudolnie pościerana. Na półce przy kaflowej kuchni miska do połowy wypełniona czerwoną cieczą. Obok maszynka do mielenia mięsa ze śladami mielenia. Na talerzach serce i wątroba ludzka. Na stole na patelni niedojedzona jajecznica z jakimś tłuszczem. Obok chleb ze smalcem, sałatka z pomidorów i kawałek surowego mięsa, chyba wołowego. Po mieszkaniu walały się butelki po piwie i wódce.''  - notatka policyjna

Udowodniono mu tylko jedno morderstwo i to właśnie dzięki niemu Józef Cyppek został skazany na śmierć. Zamordował w swoim mieszkaniu jedną ze swoich sąsiadek, której zaginięcie zgłosił jej mąż. 
Koleżanka Ireny, Zofia S. umówiła się z nią w jej mieszkaniu, kiedy przyszła pukała do drzwi, ale nikt jej nie otwierał, ku jej zdziwieniu mieszkanie było otwarte. Kiedy weszła usłyszała płacz dziecka, a po Irenie nie było śladu. Została z dzieckiem do powrotu męża Ireny - Józefa Jarosz. Mężczyzna zaczął przepytywać sąsiadów czy przypadkiem nikt nie widział jej małżonki. Wstąpił również do Cyppka, którego nie było w domu, zauważył na oknie swoją kołdrę i natychmiast powiadomił milicję. Kiedy Rzeźnik wrócił z kina do mieszkania już na niego czekali. W mieszkaniu znaleźli ciało Ireny. Morderca odciął jej głowę i kończyny. Obok stała maszynka do mięsa, którą mielił ciało.

Brak głowy – nie wiadomo więc, co było bezpośrednią przyczyną śmierci.

— Notatka lekarza prowadzącego sekcję zwłok

Wystarczył tydzień by sąd skazał Józefa Cyppka na karę śmierci. Został stracony 3 listopada 1952 roku i potajemnie pochowany na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie. 

Sposób poćwiartowania zwłok – jednorazowe cięcia, bez powtórzeń, równo w stawach i wydobycie narządów wewnętrznych świadczą o pewnej fachowości sprawcy, wprawnej technice.

— Notatka drugiego lekarza
Istnieje wiele legend na temat tego co naprawdę Cyppek robił z mięsem swoich ofiar. Jedne mówią, że przerabiał je na kotlety i wędliny, które sprzedawał jednemu, znajomemu handlarzowi, inne, że gotował swój własny bigos i sprzedawał go przy dworcu PKS.

jedna książka potrafi zmienić życie

Byłem na bardzo wartościowym spotkaniu. Moja wychowawczyni dostała propozycję spotkania się z Jackiem Rozenkiem w ramach jakiejś kulturowej akcji. Ów pan miał nam opowiedzieć o dzielnicy swojego dzieciństwa, czyli warszawskiej Pradze. Byłem do tego nastawiony dość sceptycznie. Przecież krążą pogłoski, że większość aktorów czy innych celebrytów nie uważa się za przyjemnych ludzi. I może Pan Jacek jest osobą, w której głosie można dostrzec nutkę wyższości, ale okazał się bardzo wartościowym i zabawnym facetem, dlatego pomyślałem, że chcielibyście poczytać choć trochę z tego co nam opowiadał.

Bazar Różyckiego


Spotkaliśmy się na Bazarze Różyckiego. Spóźnił się. Stanęliśmy przy jednym z zamkniętych "sklepów" i zaczął swoją opowieść. Kiedy był mały i chodził na wagary (co zgrabnie zastąpił "kiedy przychodziłem tu czytać Herberta") na betonowym podeście, dwóch mężczyzn stawiało stół i grali w kości. Ludzie, którzy przyjeżdżali zza Warszawy, żeby sprzedać tu swoje warzywa zarobione pieniądze stawiali w grze, będąc pewni, że dorobią się więcej i wrócą dumni do domu. Była zasada, kiedy stawiało się dziesięć, dwadzieścia złoty, zawsze kostka była pod wskazanym kubeczkiem, co przynosiło zyski. Jednak gdy stawiało się sto złoty, mężczyzna, który prowadził grę wysuwał małym palcem kostkę spod jednego kubeczka, z kolei drugą dłonią wsuwał pod inny kubeczek. Gra zawsze kończyła się przegraną i bijatyką.

Pominę raczej wszystkie rozmowy pomiędzy historiami, bo wyglądały one mniej więcej tak, że Rozenek rzucał zabawnymi żartami, a nawet rozmawialiśmy z nim o sukienkach. Niestety jego żarty nie były dla wszystkich zabawne, bo moja klasa zalicza się do ludzi z małym dystansem do siebie.

Kolejnym miejscem, przy którym się zatrzymaliśmy był stary pawilon. Kiedy Rozenek był nastolatkiem, koledzy opowiadali mu (bo on oczywiście uczył się wierszy Herberta), że w tamtym miejscu był sklep z rzeczami erotycznymi. Był to jedyny taki sklep w całej Warszawie. Młodzi chłopcy mieli w zwyczaju udawać, że upadła im jakaś moneta tylko po to, by zajrzeć pod kotarę i zerknąć na okładki gazet. Starsi mężczyźni wydawali swoje ostatnie pieniądze na niemieckie czasopisma.

Na Bazarze Różyckiego, kiedyś można było kupić wszystko. Nie było to miejsce takie jak dziś, gdzie sprzedają suknie ślubne, sprowadzane z zagranicy skarpetki czy tanią biżuterię. Przy wyjściu znajdowała się budka, w której sprzedawali flaczki z kieliszkiem wódki. I były to podobno najlepsze flaczki w całej Warszawie. Jeżeli byłeś stałym klientem mogłeś dostać nawet dwa kieliszki wódki. A kiedy przynależałeś do tej praskiej społeczności, mogłeś powiedzieć, że zapłacisz za posiłek za tydzień.

Wyszliśmy z bazaru i zatrzymaliśmy się na zwyczajnej ulicy. Rozenek spojrzał na jeden z balkonów i zaczął kolejną opowieść. Miał 14 lat, kiedy z domu zginął mu telewizor. Mimo tego jego "znajomi" byli z tym faktem, jak to powiedział "bardzo okej", bo sami ten telewizor zabrali. Jednak on "nie był z tym okej" więc złapali go za nogi i wywiesili za balkon. Chcieli trzymać go tak dopóki nie podzieli ich zdania. Jednak on się nie ugiął. Przyznał się, że czuł się wtedy bardzo męsko, że mimo groźby śmierci nadal był na nie i żałował tylko, że nie przechodziła tamtędy jakaś księżniczka, która mogła dostrzec jego bohaterstwo.

Weszliśmy na jedno z jakichś podwórek, byśmy mogli zobaczyć jak to wygląda od środka. Cóż, zwykle zaniedbane podwórko, pełne samochodów i śmieci. Może różniło się tym, że w rogu za ogrodzeniem stała kapliczka. Opowiedział nam jak był na takim podwórku, na spacerze ze swoim 4 miesięcznym kuzynem. Bujał wózkiem, bo dziecko płakało. No i pech chciał, że kuzyn wypadł z wózka. Mówił, że nie da się zapomnieć tego dźwięku, jak czteromiesięczne dziecko upada na beton. Nagle stało się bardzo ciche, więc powiedział bratu/wujkowi (tutaj nie jestem pewny), że dziecko śpi. Przyznał nam się wtedy, że siedział przy takiej kapliczce i modlił się, by jego kuzyn nie umarł, a jeżeli już to przynajmniej dwa dni później, żeby nikt nie połączył tego faktu z tym spacerem.

Zaczęła się burza. Schowaliśmy się w bramie. I zaczęła się ta bardziej nieprzyjemna część. Chociaż końcówka jest bardzo motywująca!

Dzielnica Praga jest teraz dość niebezpiecznym miejsce, wtedy była o wiele bardziej niebezpieczna. Pan Jacek był świadkiem bardzo wielu nieprzyjemnych rzeczy. "Widziałem zwierzęcy strach w oczach tego trzydziestoletniego mężczyzny, który uciekał przed grupą czternastoletnich chłopców!"

Był też mężczyzna, który w jednym z praskich parków gwałcił kobiety. Z każdym gwałtem robił sobie nacięcie na rękach. Jego ręce od ramion pod nadgarstki były całe w bliznach. Nie krył się z tym, był dumny z tego co robił.

Kobieta, która w młodym wieku została prostytutką wsiadła do "taksówki". Kiedy była na miejscu, kierowca zarzucił jej, że nie ma wystarczającej ilości pieniędzy za przejazd. Kobieta zamordowała go, pocięła na kawałki i ukryła jego ciało. Dostała 25 lat więzienia, a kiedy z niego wyszła znów kogoś zamordowała.

W pewnym momencie padło pytanie:
"Co się stało, że odciąłeś się od tego miejsca? Jak to się stało, że jesteś teraz w tym miejscu?"

Odpowiedział, że pewnego razu ojciec dał mu książkę. "Tomek w krainie kangurów." Nie był przekonany co do czytania. Ale tata powiedział mu, że przeczytał chociaż dziesięć stron, nie spodoba mu się to trudno. Jednak, kiedy zaczął czytać nie przestał do momentu, kiedy nie skończył. I wiecie co? Ta jedna książka zmieniła jego życia. Czytał potem wszystko co wpadło mu w ręce, nawet książki o fizyce, nie obchodziły go tematy, ważne było to, że miał co czytać. Podjął decyzję, że musi uwolnić się od tego miejsca. Kiedy poszedł na studia okazało się, że ma przeczytane 90% literatury, którą znali jego egzaminatorzy.
Ale słowa, które najbardziej zapamiętałem z całej tej wycieczki padły na końcu.
I chciałbym, żebyście je zapamiętali. Żeby być szczęśliwym potrzebne jest marzenie i bratnia dusza, bo jeśli to wszystko masz to jest zajebiście.

it's me

środa, 25 listopada 2015

dom jedwabny

Ja nigdy nie podchodzę sceptycznie do czegoś co ma w nazwie/opisie/fabule Sherlocka Holmesa. Byłem naprawdę szczęśliwy kiedy kupiłem tą książkę. Pomyślałem sobie, że z zamiłowania do tego najlepszego wszech czasów detektywa coś o niej napiszę. Nie chcę wam zdradzać szczegółów, bo byłoby to z mojej strony co najmniej niemiłe. 

Nigdy wcześniej nie spotkałem się z żadnym dziełem Anthony'ego Horowitza i jestem bardzo zaskoczony jego pisaniem. To jak John Watson relacjonuje wszystko, jako oddany kronikarz Holmesa, jest cudowne. Nie było chwili, w której nawet opisy pomieszczeń byłby nudne. Choć nie do końca jestem pewny czy to na pewno wina pisarza, czy może moje spojrzenie na Sherlocka już nie jest trzeźwe i zapewne już nie będzie. 



Gdybym miał wam choć nakreślić o czym mówi zagadka opisana w tej części, z czystym sumieniem mówię nie da się. Wszystko jest tak skomplikowane, że po mimo swojej sympatii do rozwiązywania zagadek wraz z Holmesem to nie spodziewałem się rozwiązania sprawy. Masa dziwnych połączeń, pełno niebezpieczeństw, a ponadto ciągle towarzysząca myśli "i co teraz będzie?" W pewnym momencie byłem przerażony. Holmesa jeszcze nigdy nie spotkały takie przeciwności, a John zdradza tutaj sekret, o którym nawet sam Sherlock nie wie. Z całego mojego, detektywistycznego serduszka mówię. Warto.